Kiedy w 1991 roku znana węgierska psycholożka Alaine Polcz opublikowała swoje wspomnienia, potwierdziło się wszystko to, o czym przez ostatnie pięćdziesiąt lat spekulowano i snuto domysły. Opinia publiczna w końcu usłyszała o horrorze kobiet uwięzionych na linii frontu w ostatnich miesiącach drugiej wojny światowej: głodzie, spaniu w piwnicach, nędzy, brudzie, wszach i chorobach, niecichnących ani na moment strzałach i regularnych gwałtach. O tym wszystkim, co nie mieściło się w podręcznikach i wzniosłych opowieściach. I o tym, co w nowym socjalistycznym państwie objęte było absolutnym tabu: przemocy seksualnej ze strony żołnierzy wyzwolicielskiej Armii Czerwonej.
Koniec wojny, który zbiegł się z pierwszym rokiem jej nieszczęśliwego małżeństwa, pozostawił w Alaine Polcz, wówczas zaledwie dziewiętnastoletniej dziewczynie, duchową traumę i śmiertelną chorobę, a także poczucie wielkiego osamotnienia.
Mimo tego Kobieta na froncie to portret osoby niezwykłego hartu ducha, z której wojenna gehenna wysysała chęć do życia, lecz nigdy nie odebrała człowieczeństwa, która szukała w sobie zrozumienia nawet dla oprawców, która całe późniejsze życie zawodowe poświęciła pracy z umierającymi i ich rodzinami i która przełamując zmowę milczenia, oddała sprawiedliwość cierpieniu wielu anonimowych kobiet.
Komentarze