Nigdzie

Nisza
Autor: Boryczka Małgorzata
Data dystrybucji: 2022-10-27
Data premiery: 2022-10-27
Grubość grzbietu oprawy lub długość towaru: 10mm
Liczba stron: 162
Numer wydania: 1
Rodzaj oprawy: miękka ze skrzydełkami
Rok wydania: 2022
Szerokość towaru: 135mm
Waga: 0,21kg
Wysokość towaru: 208mm
37 punktów lojalnościowych za ten produkt
Dostępność:
niedostępny
Producent:
EAN:
9788366599499
Kod producenta:
336
Czas wysyłki:
24 godziny
37,00 zł
Powiadom o dostępności
Dodaj do ulubionych Zapytaj o produkt
Opis produktu
Cechy
Komentarze
Nigdzie to opowieść o usilnym poszukiwaniu własnego języka, dziedzictwa i tożsamości. Bohaterka powieści ma trop: gdy była dzieckiem, wychowujący ją dziadek robił z jej włosów pędzle i sprzedawał lokalnym artystom. Jako dorosła kobieta wraca do rodzinnego miasteczka, by odnaleźć obrazy namalowane jej włosami - być może jedyne namacalne dowody swojego istnienia. Tylko czy faktycznie można odnaleźć siebie, zanurzając się w przeszłość? Gdzie szukać swoich korzeni – w miejscach, w ludziach, a może w przedmiotach? „Nigdzie” eksploruje relację między tożsamością, językiem i pamięcią, podążając wraz z bohaterką śladami wydarzeń z przeszłości i wspomnień, którym nie zawsze można ufać. FRAGMENT „Pisać nauczył mnie Norwid. Siadał do mnie plecami, rozwalony na skrzypiącym krześle, z głową odchyloną do tyłu, z przymkniętymi oczami. Oddech miał rwany, jakby zapominał wciągnąć lub wypuścić powietrze, na przemian nurkował i wynurzał się na powierzchnię. Nigdy nie stawał koło mnie, nie zaglądał mi przez ramię. Zawsze siedział do mnie tyłem. Bujał się na nogach krzesła. Czasem balansował na jednej; trochę znużony, trochę zdrożony. Słyszałam, jak z długiego, wystrzępionego płaszcza kapie mu topniejący śnieg. Zdawało się, że wrócił z dalekiej podróży, że dopiero co przebijał się do mnie przez jakąś surową krainę w dziurawych butach, ale już szykował się w duchu, by ruszyć jeszcze dalej, jeszcze wolniej. Odwracałam się znienacka, by go zaskoczyć i zobaczyć, ale zawsze był tylko powidokiem, obrazem w kąciku oka. Na krześle zamiast niego siedział mój dziadek – równie zmęczony i cichy. Drzemał z otwartymi szeroko ustami, co jakiś czas krztusząc się własną śliną. W łazience miarowo kapała woda z kranu. Pisałam wiecznym piórem, starym i za ciężkim na moją sześcioletnią dłoń. Chwytałam je jak łopatę, jak widły, jakbym miała gnój nim przerzucać, a nie przepisywać Norwida. To była ulubiona metoda dziadka: kładł przede mną zeszyt, nad zeszytem zbiór wierszy Norwida i kazał kopiować. Ino żydów nie rób, przypominał, bo papieru szkoda. Ale moja mała dłoń z widłami raz po raz dociskała stalówkę za mocno, za krzywo, za nie tak, a na szarawej kartce o zapachu dymu rozlewała się niebieska kałuża. Za pierwszym razem w panice próbowałam zetrzeć kleksa i rozmazałam go na całą stronę, a jeszcze rękę zabarwiłam, jak mi się wydawało, na stałe. Ryknęłam płaczem – a ryczałam jak szczekaczka na przydrożnym słupie, bardziej krzycząc, niż płacząc. Dziadek kucnął koło mnie, pogładził po głowie. Cichaj, powiedział, cichaj. Nie płakuniaj, nie trza, już nie trza. Dłoń miał szorstką, moje włosy wczepiały się w jego skórę, jakby głaskał mnie szczotką ryżową. Wtedy przestawał zawstydzony, nie chcąc wyrywać mi włosów, i patrzył na mnie dziwnie wklęsłymi oczami”.